Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Z kopyta na pomoc

Data publikacji 02.10.2021

Pomysł narodził się na początku 2020 r. wraz z pierwszą falą pandemii Covid-19. Spowolnienie dotychczasowego tempa życia, brak możliwości przemieszczania się podarowały czas na refleksję. Powstawały plany, których realizację zakładano po zniesieniu ograniczeń. Tak zrodził się pomysł konnej wyprawy nad Bałtyk, aby pomóc choremu dziecku.

Marzenie, aby pogalopować po plaży, było w nas od dawna – uśmiecha się st. sierż. Michał Dardziński z Zespołu ds. Wykroczeń Komisariatu Kolejowego Policji we Wrocławiu. – Najłatwiej jest pojechać nad morze, pożyczyć tam konie i już. Stwierdziliśmy, że chcemy czegoś więcej, że chcemy dotrzeć nad Bałtyk konno, a całą akcję dedykować Antosiowi Kubiczowi, który zmaga się z ciężką chorobą.

ANTOŚ – MAŁY WIELKI CZŁOWIEK KONTRA TAR

Chory chłopczyk ze Smolnej koło Oleśnicy obecny jest w mediach społecznościowych i na portalach pomocowych właściwie od urodzenia. Na jednym z nich tak się przedstawia: „Nazywam się Antoni Kubicz, przyszedłem na świat 22 czerwca 2019 r. O tym, że urodzę się chory, moi Rodzice dowiedzieli się na wizycie USG, z której miała być piękna pamiątka w formie zdjęcia 3D. Lekarz prowadzący wcześniej nie stwierdził żadnych nieprawidłowości. Tym razem Rodzice usłyszeli, że mam nienaturalnie krótkie ręce, a dłonie wyrastają mi jakby wprost z ramion. Na konkretne rozpoznanie musieli czekać aż do dnia porodu… Co musieli czuć, kiedy czekali na mnie tyle miesięcy, wiedząc na końcu, że nie wszystko jest w porządku. I wtedy diagnoza – zespół TAR, czyli thrombocytopenia (…). Trzy litery, które na zawsze zmieniły moje i Ich życie”.

Fachowo nazywa się to zespołem małopłytkowości i aplazji kości promieniowej. Chory rodzi się z niewykształconymi kośćmi przedramienia. Antoś zmaga się ponadto z zaburzeniami hematologicznymi. W pierwszym okresie życia szpital stał się jego drugim domem. Kolejne badania, wizyty u specjalistów, pobyty w szpitalu nie odebrały mu ciekawości i radości życia.

W ubiegłym roku stanęła przed nim szansa na leczenie. Przeszkodą były pieniądze, których brak tę szansę mógł oddalić. Ale… czyż przeszkody nie są po to, aby je pokonywać?

O malcu ze Smolnej zrobiło się głośno. Angażowała się bliższa i dalsza społeczność, organizowano charytatywne zawody, kolędowanie, zbiórkę nakrętek, licytacje przedmiotów, kiermasz lokalnych wypieków i wyrobów oraz wiele innych akcji pomocowych. Do zebrania na operację była niebagatelna kwota prawie 400 tys. zł.

Aby rozpropagować akcję, ruszyli z kopyta dwaj jeźdźcy. Znają się, bo obaj są pasjonatami koni. Starszy to Robert Karbowniczak – lokalny przedsiębiorca z Oleśnicy, który ma małą stajnię w Smolnej. Młodszy to Michał Dardziński – wrocławski policjant, który swojego konia trzyma razem z dwoma wierzchowcami Roberta w jego stajni. Mały Antoś Kubicz jest spokrewniony z Robertem.

KONIARZ NA KOLEI

– Moja przygoda ze służbą mundurową zaczęła się na piątym roku studiów – wspomina st. sierż. Michał Dardziński. – Zostałem wtedy strażnikiem miejskim w Referacie Patroli Konnych Straży Miejskiej we Wrocławiu. Pracowałem tam prawie trzy lata i przeniosłem się do Policji. Robiłem to, co lubię, bo uwielbiam pracować z końmi, ale myśląc poważnie o przyszłości, wybrałem policyjny mundur. Niestety, we Wrocławiu nie ma policyjnej sekcji ani ogniwa konnego, najbliższe są w Chorzowie i Poznaniu.

Miłośnik koni, od dziecka dosiadający różnej maści rumaki, po skończonych studiach zootechnicznych, z kilkuletnią praktyką służby na wierzchowcach pracuje obecnie w… komisariacie kolejowym we Wrocławiu. Jazda konna i pociąg do munduru zrodziły w nim zainteresowanie rekonstrukcją historyczną. W 2011 r. zaczął współpracę ze Stowarzyszeniem Kawaleryjskim im. 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich we Wrocławiu. Dziś jest wiceprezesem jego zarządu.

 – Dużo serca wkładam w tę działalność – mówi policjant. – Jest to oczywiście praca społeczna. Staramy się pokazywać, jak to było przed wojną, przybliżać ludziom tradycje kawaleryjskie, uczestniczymy w uroczystościach państwowych, bierzemy udział w rekonstrukcjach bitew, organizujemy pokazy. Wszystkie kwestie związane z barwą i bronią 14. Pułku Ułanów są mi bardzo dobrze znane.

Gdy Michał poznał swoją przyszłą żonę Martę, wspólnie zaangażowali się również w rekonstrukcje epoki przełomu wieków XVI i XVII. Pod koniec lipca br. oboje uczestniczyli w Letnich Manewrach Rebel Regimentu, który scala rekonstruktorów odtwarzających wojska autoramentu zachodniego z XVII w.

 – W tym roku na manewrach rozpocząłem swoją przygodę z bębnem – śmieje się policyjny rekonstruktor. – Od przyszłego sezonu będę doboszem Rebel Regimentu. Takie manewry to wspaniała sprawa. Jest to impreza obozowa, podczas której uczestnicy śpią na sianie, słomie, w namiotach historycznych – lnianych lub bawełnianych, wokół nie ma współczesnych przedmiotów. Korzysta się z glinianych mis, drewnianych kufli i mosiężnych naczyń. Można naprawdę przenieść się w czasie.

SAKRON, CZYLI „STOPOCIECH”

We wrześniu 2020 r. Robert Karbowniczak i Michał Dardziński postanowili wyruszyć na konną wędrówkę, aby rozpropagować akcję pomocy dla małego Antoniego Kubicza. Zamierzali z południa Polski wierzchowcami dotrzeć nad morze.

– Taki rajd to fantastyczna możliwość, aby dokładnie poznać swojego konia, spędza się z nim przecież 24 godziny na dobę – wyjaśnia Michał Dardziński. – To także czas na pokonywanie własnych słabości i ograniczeń. Podczas takiej wyprawy tworzy się więź, która rzutuje potem na dalsze efekty pracy z koniem. Postanowiliśmy zatem – teraz możemy to już powiedzieć – spróbować wyruszyć na nasz szlak bezpośrednio ze stajni w Smolnej, tej samej Smolnej, gdzie mieszka Antoś.

Wcześniej trzeba było zadbać o kondycję, zarówno zwierząt, jak i ludzi. – Staraliśmy się spotykać możliwie często przed podróżą, jeździliśmy trzy, cztery razy w tygodniu po około 30, 40 km – mówi policjant. – Raz w miesiącu wyruszaliśmy na dwa, trzy dni, aby pokonać dystans powyżej 100 km. Najtrudniejszym elementem przygotowań okazało się wytyczenie trasy. Spędziłem godziny nad mapami i aplikacjami rowerowymi i pieszymi, aby tak zaplanować naszą wyprawę, by omijała uczęszczane szosy. Zupełnie nie dało się tego wyeliminować. Były zresztą różne przygody, jak choćby napotkanie kładki, którą pieszy spokojnie by przeszedł, podobnie jak rowerzysta z bicyklem na plecach, ale my już nie mogliśmy jej pokonać i trzeba było szukać objazdu w lesie. Czasami mieliśmy zaplanowane do przejechania 40 km danego dnia, a przy takich niespodziankach wychodziło 65.

Panowie postanowili nie korzystać ze wsparcia logistycznego w postaci wozu technicznego i wszystko, co było im potrzebne na czas wędrówki, zapakowali na wierzchowce. Robert wyruszył na Maximusie, a Michał na Sakronie, którego on sam nazywa „Stopociech”. Prywatne imię wałacha rasy wielkopolskiej wzięło się z początków zażyłości zwierzęcia i jego pana. Gdy wierzchowiec był jeszcze młody i niewiele potrafił, żona pytała po powrocie Michała do domu, jak się pracowało ze zwierzakiem, a on najczęściej odpowiadał – Wiesz, mam z tym koniem sto pociech.

RAJD KONNY x 2

Zrzutka dla Antosia została założona na początku konnej wyprawy. W przedsięwzięcie zaangażowali się znajomi, którzy także chcieli pomóc. Jedna osoba przygotowała plakaty, kolejny człowiek czuwał nad kontem na Zrzutce itd. Robert Karbowniczak zwrócił się do kontrahentów, z którymi na co dzień współpracuje, aby wsparli pomoc dla Antosia. W zamian ich logotypy pojawiły się na koszulkach promujących akcję.

Smolna, razem z Antosiem, żegnała dwóch jeźdźców, którzy pod koniec września ub.r. ruszyli na północ. Nie zbierali po drodze żadnych pieniędzy, ale jak najszerzej propagowali pomoc dla małego wojownika. Swoją potęgę pokazał znowu internet, ludzie przekazywali sobie wiadomość o nietuzinkowej wyprawie, udostępniali posty i wpłacali pieniądze. Podobnie było na szlaku. Mijani po drodze mieszkańcy wsi i miasteczek z zaciekawieniem przyglądali się dwóm jezdnym, przyodzianym trochę na modłę wojskową. Policjant jechał zresztą w furażerce z barwami 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich i w replice siodła wojskowego wz. 36. Nikt na trasie nie odmówił wody dla koni czy nawet marchewki i jabłka, które wierzchowce traktowały jak energetyki. Znajdowały się stajnie i siano dla zwierząt, organizowane przez sołtysów, a także noclegi w świetlicy wiejskiej, choć wędrowcy mieli ze sobą również sprzęt biwakowy.

– O akcji chłopaków dowiedzieliśmy się z internetu – mówi asp. Agnieszka Idczak-Mazur, kierownik Ogniwa Konnego Wydziału Sztab Policji KMP w Poznaniu. – Mąż (Krystian Mazur – emerytowany już policjant, który swego czasu startował w policyjnej sztafecie pływackiej wzdłuż wybrzeża Bałtyku i zakładał ogniwo konne w Poznaniu – przyp. P. Ost.) wychwycił, że prawdopodobnie będą jechać niedaleko nas. Miałam numer do Michała, bo znamy się jeszcze ze wspólnych szkoleń, gdy służył w referacie konnym w straży. Posiadamy gospodarstwo rolne, więc miejsca było wystarczająco i dla ludzi, i dla koni. Udało się więc chłopaków ściągnąć na kolację i na owies, i na śniadanie też!

Po drodze nie brakowało gestów solidarności, przyjaźni i konkretnej pomocy dla malca ze Smolnej. Koniarze to niezbyt duży świat i wielu zna się osobiście.

– Gdy tylko się dowiedziałam o wyprawie, skontaktowałam się z Michałem – wspomina podkom. Agnieszka Kacprzak, kierownik Sekcji Konnej Wydziału Prewencji KWP w Szczecinie, która pasję do koni dzieli z zamiłowaniem do motocykli i działa w klubie stróżów prawa Blue Knights Poland. – Znam tę część wybrzeża, także pod kątem zagrożeń, które mogą czekać na jeźdźców. A jako że akurat w tym czasie nie miałam służby w tamtym rejonie w patrolu konnym, to wsiadłam na konia mechanicznego i wyjechałam chłopakom naprzeciw. Miałam przyjemność być z nimi wtedy, gdy wjeżdżali na plażę i witali ich znajomi, którzy przybyli na zakończenie rajdu.

Jesienna wyprawa nad Bałtyk trwała dziewięć dni, podczas której jeźdźcy przebyli 533 km. Pieniądze na koncie Antosia przybywały, ale potem, zimą, zaczęły płynąć coraz wolniej, a ciągle do upragnionej operacji brakowało 80 tys. zł.

Niestrudzeni jeźdźcy postanowili szlak pociągnąć dalej i w czerwcu tego roku ruszyli z Grzybowa, gdzie w 2020 r. dotarli konno, aż na Hel. Zakładali, że będą jechać wzdłuż wybrzeża, ale nie zawsze pozwalały na to warunki. Trzeba było na bieżąco tak modyfikować drogę, aby konie mogły po niej spokojnie się przemieszczać. Podobnie jak podczas pierwszego etapu, podróżni doświadczali mnóstwa przygód i ciekawych spotkań z ludźmi. 

– Bardzo miłe było spotkanie z Kacprem, chłopcem, którego poznaliśmy na trasie – wspomina policjant.

– Widać było, że pasjonuje się końmi, miał sporą wiedzę na ten temat, dopytywał się o nasze rumaki, znalazł nas w mediach społecznościowych i zaintrygowany naszą akcją potem codziennie chciał znać jej postępy. Odpowiadaliśmy, wysyłaliśmy zdjęcia, było to bardzo miłe. Niezapomniane było również spotkanie z policjantami w Gniewinie, gdzie w tamtejszym komisariacie udało nam się napoić spragnione już konie.

Drugi etap wyprawy dla Antosia liczył 335 km, na których pokonanie jeźdźcy potrzebowali sześciu dni.

– Wraz z naszym rajdem pieniędzy na koncie Antosia zaczęło przybywać – mówi Michał Dardziński. – Ale nagle padła informacja, że jest człowiek, który dzięki wyprawie dowiedział się o chorym dziecku ze Smolnej. Dla jego żony także prowadzona była zbiórka, ale niestety kobieta przegrała walkę z rakiem i zmarła. Ten człowiek postanowił zebrane pieniądze przekazać na rzecz Antosia. Ofiarowaną kwotą 80 tys. zł zapełnił puszkę dziecka. Zrobiła się nawet nadwyżka, która zostanie wykorzystana na rehabilitację Antosia.

Potem wypadki potoczyły się bardzo szybko. 26 lipca br., mniej więcej miesiąc po zakończeniu konnej wyprawy, dwuletni Antoni Kubicz przeszedł w Warszawie operację, która z czasem pomoże mu na wydłużenie kości i usprawnienie ramion. Obie rączki ma teraz w gipsie.

10 sierpnia po konsultacji i pozytywnej diagnozie, że wszystko dzieje się według planu, ruszył wraz z rodzicami do rodzinnej Smolnej.

PAWEŁ OSTASZEWSKI

zdj. Dominika Orłowska, Grzegorz Kijakowski i z archiwum wyprawy

Artykuł ukazał się we wrześniowym numerze Gazety Policyjnej.

Powrót na górę strony