„Niebieski” ptak
Na co dzień, blisko ziemi, patroluje stołeczne ulice, w wolnych chwilach przebija się przez chmury skacząc ze spadochronu. Dopiero rozpoczyna swoją przygodę w przestrzeni, ale już dziś wie, że to najlepszy sposób na stres i hart ducha – czytamy w najnowszym wydaniu „Stołecznego Magazynu Policyjnego”.
Kawaler. Wzrost 180. 110 w klatce. Uposażenie druga grupa. Trzecia za dwa lata przy dobrych relacjach z przełożonym. Sierżant Robert Maciejewski z Wydziału Ruchu Drogowego KSP swobodnie podaje swoje „parametry”. W Policji od dwóch lat. Ukończył zarządzanie i marketing na kierunku „kadry i płace”. Zamierza kontynuować naukę, aby zdobyć tytuł magistra. Już marzy o oficerze, ale sądzi, że ma na to małe szanse. Od rzeczywistości odrywa się skacząc na spadochronie.
- Zawisnąć w przestrzeni, aby za chwilę nagle spadać w dół to uczucie nieporównywalne z niczym. Najbardziej emocjonujący jest moment, kiedy wyskakując trzeba puścić się w przestrzeń. Klucz to dobrze „wyjść” z samolotu. Tam nie ma czasu na myślenie. Skok, czasza i ok! Wszystko rozgrywa się błyskawicznie. Skacząc najpierw czuć szarpnięcie. Potem już tylko pęd i szum powietrza. Trzeba umiejętnie kierować nim do punktu lądowania. Zetknięcie z ziemią. Trochę mocne. I już. Pojawia się ogromna satysfakcja i chęć przeżycia tego jeszcze raz…
Nie trzeba dużo szukać, aby zorientować się, jakie pasje targają Robertem. Do wysportowanej klatki przylega koszulka z odznaką oddziałów spadochronowych. Nie opuszcza go też dobry humor i optymizm. Zamiast utyskiwać na styl bycia warszawskich kierowców woli skoczyć w przestrzeń.
- Kolega Jakub Hołub z KRP I namówił mnie na pierwszy skok. W Warszawie ceny kursu są bardzo wysokie i grubo przekraczają tysiąc złotych. Certyfikat zdobyłem więc w Rzeszowskim Aeroklubie w Sekcji Spadochroniarskiej za jedyne 700 zł. Skoki traktuję jako dodatkowe doświadczenia przydatne w przyszłości w Policji lub innych służbach – mówi Robert.
Oddał do tej pory cztery skoki, ale już marzy o kolejnych. Teraz to tylko kwestia pieniędzy. Jeden 2-3 minutowy „lot” kosztuje 100 zł. Podczas skoku zachowane są wszystkie zasady bezpieczeństwa. W samolocie jest tzw. wyrzucający. Na dole cały skok obserwuje instruktor utrzymujący ze skoczkiem stałą łączność radiową. Do niego należy również złożenie spadochronu. Jest to niezwykle ważne, ponieważ od tego zależy życie kolejnego skoczka. Z każdą liczbą oddanych skoków i zdobywanych umiejętności pokonuje się kolejne szczeble spadochronowego wtajemniczenia. Robert jest na początku tej drogi i nie zamierza zmieniać kursu.
Elżbieta Sandecka-Pultowicz
„Stołeczny Magazyn Policyjny” Nr 8-9/2010 »