Trzeci epizod powodziowy
Gdy po obserwacji uroczystości związanych ze Świętem Policji, zastanawiałem się, w jaki sposób podsumować i przybliżyć czytelnikom ofiarność i odwagę ludzi zasiadających w kabinach policyjnych śmigłowców, szczególnie w kontekście majowych i czerwcowych powodziowych działań ratowniczych, przez myśl mi nie przeszło, że temat wielkiej wody, na rok obecny nie jest informacją archiwalną. Sami lotnicy stwierdzili wówczas, że: właśnie zakończyliśmy akcję powodziową…
Tegoroczne obchody policyjnego święta miały dla lotników tej formacji szczególny wydźwięk. Komendant główny policji generalny inspektor Andrzej Matejuk i jego zastępca nadinsp. Waldemar Jarczewski byli gośćmi Zarządu Lotnictwa Głównego Sztabu Policji Komendy Głównej Policji na warszawskich Babicach. Podczas wizyty kilkunastu latających i obsługujących wiropłaty na ziemi, wyróżnionych zostało odznaczeniami państwowymi, resortowymi oraz aktami mianowania na wyższe stopnie policyjne. Awanse otrzymało siedmiu funkcjonariuszy, trzech na stopień komisarza, czterech pilotów otrzymało kolejną gwiazdkę oficerską w związku z mianowaniem na stopień nadkomisarza policji. Dla czterech awansowanych sytuacja była szczególna, bowiem wyższy stopień przyznano im z trzy i pół letnim wyprzedzeniem! Co to oznacza? W formacjach mundurowych przyznanie kolejnego stopnia z tak znacznym wyprzedzeniem, w stosunku do kalendarzowego harmonogramu zdobywania kolejnych szczebli hierarchii, jest ewenementem. W ten sposób wyróżnia się ludzi, którzy podczas pełnienia swych obowiązków wykazali się więcej niż ponadprzeciętną odwagą, ofiarnością oraz umiejętnościami w wykorzystaniu powierzonego sprzętu, podczas realizowania rzeczywistych działań operacyjnych. To właśnie tym oficerom, jako pierwszym, przyszło zmagać się z problemami akcji ratowniczych na zalewanych wodą obszarach kraju. Przypomnijmy: lotnictwo policyjne przeznaczyło do bezpośrednich działań (w okresie obu fal powodziowych) 14 śmigłowców, w tym dwa Mi-8, które najczęściej były wykorzystywane do akcji ewakuacyjnych. Lotnicy, wspólnie z ratownikami Specjalistycznych Grup Ratownictwa Wysokościowego Państwowej Straży Pożarnej, podejmowali osoby najbardziej zagrożone z miejsc, do których dostęp innymi środkami transportu był utrudniony, lub wręcz niemożliwy. Dzięki tym działaniom uratowanych zostało wówczas 116 osób!
Ogólnie było więc miło, sympatycznie, a nawet podniośle.
ĆWICZENIA POPOWODZIOWE
Lotnicy policyjni nie osiedli jednak na laurach. Dzięki analizie prowadzonych działań Zarząd Lotnictwa Policji zdecydował o przygotowaniu i wdrożeniu programu szkoleniowego, mającego na celu zintensyfikowanie tempa podwyższania kwalifikacji i umiejętności praktycznych najmłodszych zatrudnionych pilotów. Przy okazji z nadarzającej się sposobności skorzystali również strażacy. Dzięki porozumieniu z policją stało się możliwe przeprowadzenie treningu licznej grupy ratowników SGRW PSP, reprezentujących niemal wszystkie regiony kraju. Ostatnie wydarzenia wykazały bowiem absolutną konieczność posiadania w każdym województwie zespołów ratownictwa wysokościowego, utrzymujących na wysokim poziomie nawyki i umiejętności działania z pokładu śmigłowca. Niestety nie wszyscy ratownicy PSP mają możliwość utrwalania swych kwalifikacji w tym zakresie, z uwagi na znacznie ograniczoną możliwość dostępu do wiropłatów lotnictwa policji, czy też straży granicznej.
Wspólny trening odbył się na lotnisku Bemowo w Warszawie, w dniach 3 – 5 sierpnia br. Wzięło w nim udział łącznie 70 ratowników PSP z dziewięciu województw. Ćwiczono, między innymi, metody ewakuacji przy użyciu wciągarki śmigłowca, desantowanie na ograniczoną powierzchnię, desantowanie rojowe, ewakuację grupy ratowników znajdujących się w sytuacji zagrożenia, metodą długiej liny, zespołowe akcje ratownicze z pełnym wyposażeniem grupy w sprzęt ratowniczy (aparaty powietrzne, torby medyczne R-2, sprzęt do cięcia krat, itp.).
NOWE ZAGROŻENIA
Realizując ten trening, nikt nie przypuszczał jak szybko zaistnieje konieczność sprawdzenia w praktyce nabywanych umiejętności. Co prawda w ostatnich dniach lipca odnotowano intensywne opady deszczu w Małopolsce, które spowodowały podniesienie się poziomu wody w rzekach i potokach, a na ulicach Krakowa kolejny raz pojawiła się woda, ale dzięki krótkotrwałości zjawisk, i nadchodzących po nich upalnych dniach alarmy i pogotowia powodziowe dość szybko odwoływano. Najwięcej uwagi poświęcano terenom, zmaltretowanym dwiema falami powodziowymi. Nie wszędzie zdążono bowiem odbudować przerwane wały, ba, nie wszędzie woda ustąpiła z rozlewisk. Najgorzej sytuacja wygląda w powiatach nadwiślańskich, gdzie niemal wszystkie wały przeciwpowodziowe nasiąknięte są jak gąbka i swą konsystencją przypominają bardziej galaretę niż umocnienie.
Pod koniec lipca i na początku sierpnia, zapatrzywszy się na przebieg zjawisk meteorologicznych nad rejonami popowodziowymi, niewiele osób zwracało uwagę na pozostałą część kraju.
Tymczasem w nocy z 6 na 7 sierpnia obfite opady deszczu spowodowały zalanie miejscowości Szczecinek w województwie zachodniopomorskim. Trzygodzinna nocna ulewa zrzuciła na miasto 77 dm3 wody na metr kwadratowy. Tyle przewidywano w miesięcznej normie opadów! Gdy znaczna część ekip reporterskich rzuciła się na północny zachód, węsząc tam okazję do prowadzenia sensacyjnych relacji, kataklizm objawił się zupełnie w innym miejscu…
Osiemnastotysięczna Bogatynia, znajdująca się w worku turoszowskim, 7 sierpnia przeżyła dzień swej apokalipsy. Pierwsze sygnały o katastrofie przekazano w godzinach południowych. Ich wydźwięk był tak dramatyczny, że w informacje nie chciano wierzyć, składając wszystko na karb dziennikarskich emocji. Jednak w miarę upływu czasu i kolejnych relacji podawanych przez różne źródła koszmar zaczął się urealniać. Według informacji IMiGW, w sobotę w Bogatyni spadło 140 mm deszczu! Tymczasem średnia miesięczna dla tego rejonu to 60 mm. W wyniku opadów wylała rzeka Miedzianka – dopływ Nysy Łużyckiej. Pod wodą znalazło się niemal całe miasto. Miejscami woda sięgała pierwszego piętra. Zerwane lub podmyte zostały wszystkie przeprawy mostowe. Część budynków zawaliła się. Z uwagi na bezpieczeństwo mieszkańców odcięte zostało zasilanie elektryczne. Wstrzymane zostały dostawy wody pitnej. Przestała działać kanalizacja. W rozszalałych nurtach utonęła jedna mieszkanka miasta, druga zginęła przygnieciona drzewem.
W krótkim czasie od wystąpienia kataklizmu, jako pierwsi przystąpili do działań ratowniczych miejscowi strażacy. Niestety, sprzęt pływający, którym dysponowali nie był w stanie poradzić sobie z nurtem wezbranych wód rzeki. Z uwagi na zalanie wszystkich okolicznych dróg, miasto zostało pozbawione jakiejkolwiek możliwości udzielenia pomocy z zewnątrz. Dramatyczną sytuację mieszkańców potwierdziła Dagmara Turek-Samól, rzeczniczka prasowa dolnośląskiego urzędu wojewódzkiego. Deszcz ciągle padał.
LOT W DESZCZU
Zanim jednak dziennikarze przekazali wezwania o pomoc, już o 13:00, naczelnik Sztabu Policji KWP we Wrocławiu mł. insp. Jacek Mazur, wydał podlegającej mu sekcji lotnictwa polecenie wykonania lotu ratowniczego. O 14:30, po dokonaniu niezbędnych przygotowań (demontaż drzwi oraz oporęczowanie lin ewakuacyjnych), policyjny śmigłowiec Mi-2 wystartował z wrocławskiego lotniska Strachowice. Na jego pokładzie znajdowali się: kierownik Sekcji Lotnictwa Policji we Wrocławiu st. aspirant Janusz Sławik oraz st. ogniomistrz Krzysztof Utwig i st. strażak Miłosz Tarasiuk z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu. Zmagając się z koszmarnymi warunkami atmosferycznymi, stary Mi-2 dzielnie parł na południe. Jednak w rejonie Legnicy wydawało się, że wszelkie wysiłki pilota i śmigłowca zostaną zniweczone. Olbrzymia nawałnica zmusiła lotnika do lądowania w Legnicy o godzinie 15:00. Przeczekanie szału pogody trwało do 16:30. Gdy tylko warunki poprawiły się na tyle, aby móc wystartować, Janusz Sławik ponownie wzniósł swój śmigłowiec w powietrze. Mimo że pogoda była nadal nie najlepsza, pilot zdecydował się na kontynuowanie lotu w rejon zalewanego miasta. Tam przecież ludzie potrzebowali wsparcia! Pomoc z zewnątrz mogła nadejść tylko z powietrza! W takich sytuacjach każda dodatkowa para rąk jest na wagę złota, a cóż dopiero gdy ręce te dzierżą stery sprawnej i mimo upływu czasu nadal efektywnej maszyny ratowniczej! Natura nie dawała jednak za wygraną. Pilotowi udało się dolecieć tylko kilka kilometrów za Lubań. Z powodu złych warunków atmosferycznych musiał zawrócić do Lubania i lądować na lądowisku straży granicznej. Była 17:05. W czasie postoju u pograniczników Janusz Sławik spotkał się z zastępcą komendanta Ośrodka Szkolenia Straży Granicznej płk. Janem Zawadzkim, który zaproponował daleko idącą pomoc i wsparcie logistyczne oraz zabezpieczenie zarówno dla śmigłowca Mi-2 jak i Mi-8, którego przylot z Warszawy był oczekiwany.
Mniej więcej w tym właśnie czasie Polską wstrząsnął, przekazany przez stacje telewizyjne i radiowe dramatyczny apel burmistrza Bogatyni Andrzeja Grzmielewicza: Części miasta nie ma. Ratujemy się tak, jak możemy. Część ludzi wyciągamy na linach, brakuje amfibii i helikopterów. Co najmniej dwa tysiące ludzi powinno natychmiast opuścić miasto. Błagam, zróbcie wszystko, żeby helikoptery dotarły tutaj jak najszybciej.
Policyjny Mi-2 wystartowała po raz kolejny o 19:10. Tym razem udało się! Śmigłowiec dotarł nad Bogatynię około 19:25. Lądowanie nastąpiło na murawie stadionu. Po krótkich ustaleniach z działającymi na miejscu strażakami PSP i funkcjonariuszami Policji, którzy przekazali pilotowi najświeższe informacje o sytuacji w rejonie, Mi-2 znów był w powietrzu. Załoga udała się we wskazany rejon Sieniawka i Porajów. Osoby znajdujące się w najgorszym położeniu oczekiwały pomocy na balkonach i tarasach domów jednorodzinnych, zalanych do wysokości pierwszego piętra. Po podczepieniu przez ratownika osoby ewakuowanej do lin, zamocowanych do piramidki desantowej śmigłowca, pilot przenosił ludzi na dystansie około 500 m, w jedyne suche miejsce w okolicy. Był nim, znajdujący się na wzniesieniu, odcinek nowo budowanej drogi. Mimo utrudnień w łączności (spowodowanych prawdopodobnie brakiem energii elektrycznej), działania ratownicze były realizowane wszelkimi dostępnymi metodami. Liczba osób potrzebujących pomocy była tak duża, że nawet całkowity brak możliwości porozumiewania się pomiędzy służbami ratowniczymi nie byłby powodem dla wstrzymania działań. Dzięki umiejętnościom, poświęceniu i woli niesienia pomocy, zaprezentowanej w niesłychany sposób zarówno przez pilota lotnictwa policji jak i ratowników PSP z Wrocławia, udało się uratować 5 osób (kobiety w wieku od 20 do 60 lat). Mało? Jaką cenę ma ludzkie życie? Poświęcenie, dla ocalenia choćby jednego jest godne najwyższego uznania! Niebieski Mi-2, noszący na belce ogonowej rejestrację SN-06XP, był w to koszmarnie deszczowe popołudnie i wieczór, jedynym (!) śmigłowcem, jaki dotarł do Bogatyni i realizował zadania ratownicze!
Z uwagi na nadchodzący zmrok i wyczerpanie paliwa, około 20:45 przerwano lotnicze działania ratownicze. Śmigłowiec przeleciał do Lubania, gdzie lądował o 21:00, mając w zbiorniku 130 litrów paliwa. Jest to minimalny bezpieczny poziom, przy którym jednak na tablicy przyrządów ma prawo zapalać się lampka, sygnalizująca minimalną ilość paliwa. Zgodnie z obietnicą płk. Jana Zawadzkiego, pilot i strażacy znaleźli w placówce Straży Granicznej przygotowany nocleg i wyżywienie. Taka współpraca, bez konieczności wcześniejszych uzgodnień, wymiany dokumentów, zbierania pieczęci potwierdzających ważność decyzji, zrealizowana z pominięciem całej biurokratycznej machiny, jest przykładem trzeźwego myślenia i realistycznej oceny sytuacji. Postawa taka zasługuje na pewno na podkreślenie i uznanie, na tle wszechobecnej kwitologii, bez której urzędnikom wydaje się niemożliwe zrealizowanie jakiejkolwiek czynności. Tu wystarczyło tylko usunąć gryzipórków z łańcucha decyzyjnego. Brawo!
POSIŁKI
Dla wsparcia kolegów z Wrocławia wystartował z Warszawy śmigłowiec Mi-8 SN-41XP. Doleciał na Strachowice i tam uziemiła go pogoda. Krótko po nim na wrocławskim lotnisku pojawiły się również śmigłowce wojskowe. Jako pierwsze wiropłaty z biało-czerwoną szachownicą, przybyły do stolicy Dolnego Śląska dwa PZL Sokół z 25. Brygady Kawalerii Powietrznej. Niestety, ze względu na trudne warunki atmosferyczne, także i one do wieczora nie rozpoczęły lotów.
Na zalaniu Bogatyni koszmar jednak się nie zakończył. Kolejnym zagrożonym miastem stał się Zgorzelec. W jego stronę pędziła olbrzymia fala, wywołana pęknięciem zapory na zbiorniku retencyjnym Niedów, na rzece Witka, przy elektrowni Turów. Jednak tam, ludzie mogli się lepiej przygotować na walkę z żywiołem. Początek fali kulminacyjnej dotarł do Zgorzelca około 23.00. W mieście sytuacja stała się trudna, jednak dzięki podaniu wcześniejszych informacji, zagrożenie dla życia ludzkiego nie było tak dramatyczne jak dla zaskoczonej gwałtownością natury Bogatyni. Tam na żywioł trzeba było odpowiadać działaniami żywiołowymi.
Załogi śmigłowców czekały na poprawę pogody.
Tymczasem policyjny Mi-2, będąc najbliżej rejonu ogarniętego powodzią już o 10:05 następnego dnia ponownie leciał w stronę miast zalanych wysoką falą. Tym razem przed Januszem Sławikiem postawiono zadanie wykonania lotu patrolowo-poszukiwawczego od Zgorzelca do Bogatyni. Na pokładzie policyjnego Mi-2, tak jak poprzednio, znajdowali się również ratownicy PSP. Jednak najgorsze mieszkańcy miejscowości mieli już za sobą. Nie było konieczności przeprowadzania kolejnych działań ewakuacyjnych. Wiropłat powrócił na gościnne lądowisko w Lubaniu, gdzie pilot oczekiwał na ewentualne dyspozycje.
Z uwagi na zanik sytuacji niosących niebezpieczeństwo bezpośredniego zagrożenia ludzkiego życia, wycofano z zalanego rejonu śmigłowce policyjne. Mi-2 wystartował do lotu powrotnego na Strachowice w poniedziałek o 11:05. Pałeczkę przejęły załogi wojskowe. Zielone wiropłaty, stacjonujące na lotniskach we Wrocławiu i Zgorzelcu, zapoczątkowały w godzinach rannych most powietrzny. Dostarczały do zalanych miejscowości m.in. żywność pochodzącą z magazynów wojskowych. Po południu cztery śmigłowce rozpoczęły przerzucanie pomocy zorganizowanej przez organizacje humanitarne. Dostarczano zebrane m.in. przez Polską Akcję Humanitarną oraz Caritas żywność, środki czystości oraz wodę. W odwodzie, na lotnisku w Tomaszowie Mazowieckim, utrzymywano kolejne cztery śmigłowce 25. Brygady Kawalerii Powietrznej. Także 9 sierpnia kolejne dwa wojskowe Mi-8 przetransportowały z warszawskich Babic około 8 ton pomocy humanitarnej. O tym jednak trąbiły, na każdy z możliwych sposobów, wszystkie media. W całym ferworze relacji zabrakło jednak jakichkolwiek informacji poświęconych działaniom pilota policyjnego Mi-2. Nie wiadomo czy to wina tego, że śmigłowiec był mały, czy też zauważalnemu trendowi etapowania odbiorców hiobowymi wieściami, w których schemacie nie mieściło się prezentowanie postaw zaangażowania, odwagi i poświęcenia. Bohaterowie niemal zawsze pozostają bezimienni, wszak swymi czynami nie mogą przyćmić blasku osób z mikrofonem w ręku.
WNIOSKI PO TRZECH FALACH
Na wstępie wspominałem o chęci przeprowadzenia pewnego podsumowania. Jak można przedstawić w świetle działań lotniczych trzeci epizod powodziowy? Po raz kolejny lotnicy policji wykazali, iż to właśnie oni są najefektywniejszą formacją lotniczą, w przypadku konieczności podejmowania działań ratowniczych na dużą skalę. To właśnie śmigłowce policyjne były w każdym przypadku pierwszymi wiropłatami spieszącymi ludziom na ratunek. Ich załogi uratowały największą liczbę istnień ludzkich. Należy jednak przyznać, że wojsko także odrobiło lekcje. Podczas powodzi w rejonie worka turoszowskiego już deptali policjantom po piętach. Znacznemu skróceniu uległ czas reakcji. Mając na uwadze fakt, że załogi śmigłowców, noszących biało-czerwone szachownice, nie znajdują się w stanie permanentnej gotowości, czas około dwóch godzin, jaki upłynął od chwili zaistnienia zdarzenia, do zrealizowania wylotu należy uznać za całkiem przyzwoite osiągnięcie.
Po raz kolejny strażacy Państwowej Straży Pożarnej udowodnili swoje zaangażowanie i umiejętność przystosowania się do zmienności sytuacji. Niewątpliwie tak intensywne działania we współpracy z lotnictwem udowodniły, jak istotnym elementem jest odpowiednie przygotowanie, szkolenie i utrzymywanie w stałym treningu możliwie największej liczby ratowników, zaznajomionych ze specyfiką prowadzenia działań z pokładu śmigłowców. Aby uzyskać jeszcze bardziej zadowalające efekty ratownicy SGRW PSP nie mogą być jednak sprowadzani do roli petentów i oczekiwać na charytatywne gesty ze strony lotnictwa policji, wojska czy też straży granicznej. Konieczne jest wyasygnowanie z kasy Państwowej Straży Pożarnej środków finansowych, umożliwiających wykupienie odpowiedniej ilości godzin, dla wykorzystania sprzętu lotniczego, co najmniej na poziomie zapewniającym realizowanie podstawowego ciągłego, całorocznego szkolenia. Wpłynie to bezsprzecznie na podniesienie efektywności oraz bezpieczeństwa realizowanych, wspólnie z lotnikami, akcji ratowniczych.
Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, mimo iż nie było wykorzystywane w bezpośrednich działaniach ewakuacyjnych, także wykazało się bardzo elastyczną postawą. Na uznanie zasługują działania o charakterze pomocy logistycznej, udzielanej przez SP ZOZ LPR. Przykłady oddania do dyspozycji załóg realizujących akcje ratownicze, bez specjalnych procedur biurokratycznych, własnych lądowisk oraz znajdujących się na nich zapasów paliwa, to gesty ze wszech miar godne naśladowania. Najsłabiej w tym rankingu wypada lotnictwo straży granicznej. Tutaj widać, że jest jeszcze sporo do zrobienia.
Chwile grozy wywołane wylewami rzek skłaniają do spojrzenia na jeszcze jeden temat. Są nim lądowiska przyszpitalne. Oczywiście było tak, że woda podchodziła pod szpitale i okoliczne tereny były podtopione lub zalane. Jednak w wielu przypadkach gdyby istniała możliwość skorzystania z odpowiednio przygotowanego i wyposażonego lądowiska przyszpitalnego, działania ewakuacyjne były by znacznie przyspieszone, a powodzianie mogliby znaleźć większe wsparcie i pomoc. Do problematyki lądowisk przyszpitalnych postaramy się wkrótce powrócić.
Należy mieć nadzieję, że tak traumatyczne sytuacje, z jakimi przyszło nam się ostatnio zmierzyć, zostaną odpowiednio przeanalizowane. Przeanalizowane, a nie wykorzystywane do wyszukiwania haków, czy jakichkolwiek gabinetowych rozgrywek. Takie doświadczenia nie mogą pozostać bez oceny. Jednak oceny rzetelnej i przemyślanej. Uwzględniającej jak najwięcej faktów, a nie prowadzonej na gorąco i pod wpływem emocji. Obserwując z odległości każdą sytuację najłatwiej jest wytykać błędy. Im dalszy punkt widzenia, tym łatwiej o wnioski pozbawione realizmu. Gdyby tak się stało, kolejne akcje ratownicze, podczas wystąpienia podobnych kataklizmów w przyszłości, znów będą przypominały nieskoordynowane pospolite ruszenie. Nauczmy się wreszcie czerpania mądrości z sytuacji minionych. Wyciągajmy wnioski i starajmy się ułożyć mądre plany zaradcze na przyszłość. Sytuacje odmówienia podporządkowania się tworzonym ośrodkom zarządzania kryzysowego nie powinny mieć więcej miejsca. Czyjaś urażona ambicja, lub wybujałe ego, nie może przysłaniać nadrzędnego celu, jakim jest zwiększanie skuteczności ratowania ludzkiego życia! Już w przeszłości poznaliśmy jakie konsekwencje może nieść za sobą odrzucanie decyzji podjętych i zaakceptowanych przez większość, wbrew woli mniejszości. W działaniach, mających na celu zagwarantowanie bezpieczeństwa zdrowia i życia, wymagane jest uznanie i zaakceptowanie roli organu kierującego i poleceń przezeń wydawanych. Tu nie ma marginesu na sisto activitatem, czy liberum veto! Jest pomysł na lepsze działanie? Należy go jak najszybciej przedłożyć kierującemu gremium i uzasadnić spodziewane korzyści, a nie działać samopas, lub co gorsza stać z boku, z założonymi rękoma! Takie działania noszą cechy postępowania anarchistycznego i z pewnością nie wpływają na poprawę reagowania kryzysowego. Aby uniknąć takich postaw, wydaje się konieczne przypomnienie sobie o działaniach zwanych prewencją. Polegają one, między innymi, na realizowaniu określonych procedur szkoleniowych. Nie mogą być to jednak pokazówki, lecz zadania pozwalające na wyłapanie jak największej liczby słabych punktów. Tylko ćwiczenia przeprowadzone pod takim kątem będą przynosiły efekt. Rozpisywanie scenariuszy z podziałem na role, tak aby każdy trenujący miał wyraźnie określone ramy działania i wiedział, że jego zadaniem jest jedynie zrealizowanie wskazanych, sztywno opracowanych czynności, prowadzi do ograniczania rozwoju myślenia kreatywnego, a w konsekwencji pozbawia ratowników umiejętności adoptowania swego postępowania do zaskakujących swą nietypowością warunków. Muszą się więc znaleźć środki, które umożliwią przygotowanie i zapewnią gotowość na odpowiednio wysokim poziomie, wszystkich potencjalnych uczestników działań ratowniczych. Egzamin z jakości szkolenia może mieć najróżniejszą formę: katastrofa, klęska żywiołowa, zamach terrorystyczny. Cechami wspólnymi wszystkich elementów jest to, że nie znamy czasu, skali ani miejsca wystąpienia zdarzenia. Warto więc już dzisiaj zadbać o kondycję ekip ratowniczych, szczególnie tych mogących nieść pomoc z powietrza – najszybszą, niezależną od stanu dróg i kondycji przepraw wodnych.
PAWEŁ KŁOSIŃSKI
Źródło: "Skrzydlata Polska", nr 11(2373)/2010