Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Zagrać gliniarza to prawdziwe wyzwanie

Data publikacji 09.03.2011

W Policji nabrał dystansu do życia, ale nie wyzbył się wrażliwości. Nauczył się, że porządek w aktach musi być, a punktualność to szacunek dla czyjegoś czasu. Popularność - choć go zaskoczyła, już się do niej przyzwyczaił. O tym, co to znaczy być gliniarzem i jakim wyzwaniem jest wcielić się w rolę policjanta opowiada Sebastian Wątroba, odtwórca jednej z głównych ról w serialu W-11 Wydział Śledczy.

Kim Pan chciał być jako dziecko? Skąd pomysł na pracę w Policji?

Jako dziecko myślałem, że będę raczej żołnierzem, nie policjantem. W kilku przedstawieniach w przedszkolu nawet występowałem jako żołnierz, ale na szczęście szybko mi to przeszło. Przez jakiś czas miałem też ambicje, by zostać sportowcem, kopać piłkę zawodowo, ale w szkole średniej się to zmieniło. Właśnie wtedy pojawił się pomysł na pracę w Policji. To był początek lat 90., wiele drzwi się wtedy otwierało, także do Policji. To był pierwszy nabór, startowali w nim moi starsi koledzy, którzy już kończyli szkołę średnią. Części z nich się powiodło, innym nie, ale wtedy postanowiłem, że i ja spróbuję. W 1992 roku, już po skończeniu szkoły, złożyłem dokumenty. Czekałem na przyjęcie dwa lata. Nie miałem tego szczęścia, że od razu mnie przyjęto - było wielu chętnych, mało wolnych etatów.

Jak ta praca wpłynęła na Pana?

Praktycznie od samego początku pracowałem w pionie kryminalnym. Przez tyle lat pracy naprawdę zetknąłem się z przeróżnymi historiami ludzkimi. Teoretycznie, z biegiem czasu, nabywając doświadczenia, człowiek uodparnia się na pewne wydarzenia i historie. Niemniej jednak są takie, które zawsze powodują ściskanie w gardle i chwytają za serce, nawet jak jest się uważanym za twardego gliniarza. Dla mnie osobiście, i do tej pory mi to zostało, najtrudniejsze są sprawy z udziałem dzieci. Chyba z racji tego, że jestem ojcem – mam dwóch synów - patrzyłem na te sprawy przez pryzmat rodzica. Zwłaszcza te, w których ofiarą, czasem śmiertelną, było dziecko - były najbardziej przykrymi, z którymi musiałem się zmierzyć.

Czy w ogóle na takie sytuacje można się uodpornić?

Nie można. Mnie, w każdym razie, się nie udało i wątpię, aby komukolwiek udało się osiągnąć taki poziom odporności psychicznej.

A jakie cechy powinien według Pana mieć dobry policjant kryminalny?

Bardzo ważne są właśnie predyspozycje psychiczne. Spraw kryminalnych nie da się zostawić za sobą, wracając do domu. To nie jest sklep, że o godzinie 18 zamykam drzwi i już nie myślę o tym, co robiłem przez ostatnie 8 godzin. Tymi sprawami żyje się ciągle – kilka dni, tygodni, czasem miesięcy. Podstawą jest więc silna psychika. Ważna jest też umiejętność pracy w grupie. Można być liderem, ale mimo wszystko trzeba umieć współpracować z ludźmi. Ktoś może kierować działaniami, ale w zespole jest konkretny podział ról i każdy musi zrobić swoje.

Jak to wyglądało w Pana przypadku?

Miałem to szczęście, że pracowałem w świetnym zespole. Wszyscy byliśmy w podobnym wieku. Można powiedzieć, że się dobraliśmy. Jasne, że wszędzie, gdzie pracują ludzie, tam ścierają się rożne osobowości, są jakieś zgrzyty, ale zawsze jakoś je rozładowaliśmy. Nie było ostrych, długotrwałych napięć, które rozwalają pracę. Przez wiele lat działało to jak sprawna maszyna - współpraca układała się dobrze i z sukcesami. Owszem były też porażki – przecież to prawdziwe życie, nie serial.

Co dała Panu praca w Policji, jakie cechy rozwinęła, czego nauczyła?

Na pewno opanowania. Jesteśmy ludźmi, więc są sytuacje, w których każdemu zdarzy się wybuchnąć. Ale myślę, że nauczyłem się panować nad swoimi emocjami. Polubiłem ład i porządek. To akurat na pewno nabyłem w Policji, bo wcześniej jako dzieciak byłem strasznym bałaganiarzem. A tu jednak trzeba było mieć wszystko poukładane, nie chodzi tylko o papierki w aktach, ale też wszystkie czynności trzeba było konkretnie zaplanować i wykonać w odpowiedniej kolejności. Myślę, że dzięki temu też bardziej analitycznie myślę, jestem w stanie rozłożyć sobie problem na czynniki pierwsze. Kolejna rzecz to punktualność.

Chyba w kryminalnym nie wymaga się stawienia punkt 8 w pracy, nie ma pracy od – do?

W zasadzie tak, ale były umówione spotkania, na których mi bardzo zależało, zaplanowane czynności do wykonania. Jak umawialiśmy się z chłopakami, że przychodzimy na tę i na tę godzinę, to każdy z nas szanował czyjś czas. Do tej pory tak mi zostało - nie lubię spóźnialskich, szanuję czyjś czas i sam się nie spóźniam.

A dystans?

Oczywiście, do tej pracy trzeba mieć dystans. Podejrzewam, że na dłuższą metę bez tego się nie da, można by zwariować. Na początku, po krótkim urlopie, wręcz marzyłem, żeby wrócić do pracy - dzwoniłem do chłopaków, żeby zapytać „jak tam sprawy?”. Niektóre z nich bardzo długo siedziały we mnie, ale nie można cały czas nimi żyć. Trzeba nauczyć się zostawiać je na boku i żyć czymś innym. Najlepiej mieć jakieś hobby i w ten sposób wyłączyć się, odreagować. Mam kolegów, którzy łowią ryby, mnie akurat wędkarstwo nie wciągnęło. Lubię się ponudzić, ale nie aż tak bardzo.

Za to wciągnęła pana jazda na motocyklu. Od dawna jest Pan sympatykiem klubu IPA Knight Riders?

Członkiem IPA jestem od trzech lat, w oddziale katowickim, ale do klubu Knight Riders trafiłem zupełnie przypadkiem. Mam tam masę przyjaciół, znajomych z różnych chapterów - z Tarnowa, Koła, Torunia, Warszawy i z Łodzi, gdzie to wszystko się zaczęło. Któregoś dnia, o ile dobrze pamiętam jakieś trzy lata temu, w jednym z czasopism motocyklowych przeczytałem, że jest trzydniowy zlot w Tuszynie. Wtedy zaproponowałem żonie, abyśmy się tam wybrali. Właśnie wtedy poznaliśmy ludzi z klubu. Dostałem też zaproszenie do wstąpienia do klubu jako honorowy członek i najprawdopodobniej stanie się to na zlocie w czerwcu. Sporo też jeździłem sam, głównie po kraju, niestety jak do tej pory nie miałem czasu, żeby wybrać się na dłuższą zagraniczną wyprawę.

Czy najbliżsi podzielają Pana pasję?

Jeździłem na zloty z żoną, która również połknęła tego bakcyla. Teraz niestety jeździ trochę rzadziej, bo mamy rocznego synka. Antoś jest jeszcze za mały, żeby „śmigać”, ale na zlotach się pojawia. W zeszłym roku, mając trzy miesiące, był już na otwarciu sezonu motocyklowego na Jasnej Górze – co prawda mama go przywiozła samochodem, ale pierwszy sezon już zaliczył. Natomiast 17-letni Krzysztof, mój starszy syn z pierwszego małżeństwa, podąża już własną drogą - wybrał rower i to jest jego pasją. Jakby nie patrzeć też dwa kółka.

Od kilku lat gra Pan w serialu W-11 Wydział Śledczy - jak to wpłynęło na pracę, jak udało się Panu pogodzić służbę i serial?

W serialu gram od 7 lat. Nie było szans na to, by pogodzić pracę w Policji z graniem w serialu. Na początku, byłem na urlopie bezpłatnym, później zdecydowałem się odejść z Policji. Praca przy serialu wymagała byśmy byli ciągle pod telefonem. Pierwszy, drugi rok serialu - to zdjęcia praktycznie co drugi dzień, od rana do późnych godzin nocnych. Dni wolne od zdjęć były wypełnione zajęciami z aktorami, ćwiczeniami, próbami ze statystami. To była maszyna, kończyliśmy zdjęcia o 2 nad ranem, a o 8 już musieliśmy być w TVN-ie. W pierwszym roku pracy w serialu miałem tylko 10 dni wolnych, głownie były to święta. Nie było czasu na normalne życie rodzinne, na spotkania z przyjaciółmi.

Z tego powodu zrezygnował Pan z pracy w Policji?

Nie do końca. Jak już mówiłem, pogodzenie pracy na planie ze służbą praktycznie nie było możliwe. Zastanawiałem się nad tym, co dalej, bo praca w kryminalnym nie jest pracą na całe życie. Jest to praca wymagająca, po kilkunastu latach może pojawić się wypalenie zawodowe, człowiek zmienia się także fizycznie i nie ma już tej tężyzny, żeby biegać za przestępcami. Lubię wyzwania, lubię zmiany i po tych kilkunastu latach w Policji czułem, że chyba nadszedł czas, by ustąpić miejsca młodszym, którzy są pełni zapału. Było mi o tyle łatwiej, że pojawiła się propozycja współpracy z TVN-em, którą i tak bardzo długo rozważałem. Kilka nieprzespanych nocy, by w końcu podjąć decyzję, która całkowicie zmieniła moje życie zawodowe i nie tylko. Doszedłem do wniosku, że skoro ta propozycja znalazła mnie, to chyba dobry czas, by dać jej szansę i podjąć wyzwanie. Poza tym nie wiem, czy po kilkuletniej przerwie odnalazłbym się w policyjne rzeczywistości, co mógłbym robić, bo do pracy kryminalnej, operacyjnej nie mógłbym już wrócić. Teraz moje życie związane jest z planem serialu i raczej z tym, co robię obecnie, wiążę swoją przyszłość i tu poszukuję nowych wyzwań.
.
Co było dla Pana największym wyzwaniem na planie?

Z kamerą chyba do dzisiaj się nie oswoiłem, ale w pewnym momencie po prostu przestałem ją zauważać. Musiałem zwracać uwagę na wiele zwykłych, naturalnych czynności, gestów, które wykonuje się zupełnie nieświadomie. Przede wszystkim od samego początku zdjęć zwracano nam uwagę na sposób mówienia – żebyśmy mówili wyraźnie. Dźwiękowcy strofowali, że coś szeleści, coś szumi, więc musiałem uważać na mikrofon, nie uderzać, nie drapać się w miejscu, w którym był on zamocowany. Najtrudniejszy moment to pierwszy klaps – pierwsza scena. Głos mi drżał, zapomniałem tekstu. Pierwszy rok na planie to ciężka praca i nauka. Później już zaczęło to jakoś funkcjonować. Było nam o tyle łatwiej, że nie musieliśmy wykreować żadnych postaci, zagrać kogoś konkretnego. Mieliśmy być jak najbardziej naturalni, ale z każdym dniem nas bardziej „wygładzano”, bo każdy z nas miał jakieś swoje nawyki.

A policyjne nawyki, pomagały czy przeszkadzały?

Dla policjanta zatrzymanie to konkretne działanie. A na planie na początku, ilekroć odgrywaliśmy scenę, gdzie zatrzymywałem jakiegoś aktora grającego bandytę, to później zastanawiałem się, czy nie za twardo się z nim obszedłem. Przepraszałem, pytałem, czy czasem kajdanki nie za mocno zacisnąłem. To było naprawdę nienaturalne. Nie wyobrażałem sobie, żebym miał za to przepraszać przestępcę, ale kiedy dotyczyło to aktora czy statysty starałem się być bardziej delikatny. Operatorzy też mieli trudne zadanie, bo odgrywając scenę w miejscu przestępstwa, często zdarzało się, że wychodziłem z kadru. Na pytanie: dlaczego najzwyczajniej nie mogę przejść prosto, odpowiadałem, że przecież zadepczę ślady. Dla mnie oczywiste było, że na miejscu zbrodni, nie mógłbym sobie na to pozwolić, więc na planie tego też nie robiłem. Na początku wszyscy się uczyliśmy - my aktorstwa, scenarzyści, operatorzy, reżyserzy tego, jak wyglądają policyjne realia.

Skoro powinniście być jak najbardziej naturalni, to czy Sebastian z W-11 to w 100 procentach Pan?

Tak naprawdę, to trudno powiedzieć. Po pierwsze myślę, że w ciągu tych 6 lat emisji serialu postacie, które kreujemy, zmieniły się. Po drugie, mamy być naturalni, ale telewizja ma pewne ramy, które tę naturalność ograniczają. Co prawda scenariusz jest pisany trochę pod nas, bo wiadomo, że każdy z nas ma charakterystyczny sposób bycia, swój własny styl mówienia. Zwrot „cholera”, którego używam, wpisał się już w serial. Ale obowiązują pewne konwencje, poza które trudno wyjść. Bywa tak, że na planie muszę zareagować w taki sposób, w jaki w realnym świecie nigdy bym się nie zachował. Zdarza się i tak, że zagram tak spontanicznie, że niestety kręcimy dubla, bo pierwsze ujęcie nie nadaje się do emisji. Ja na ekranie to na pewno nie w 100 procentach ja na co dzień, ale jest w mojej postaci dużo ze mnie.

Jak Pan porównuje rzeczywistą pracę w Policji z tym, co oglądamy w serialu?

W pracy wyglądało to zupełnie inaczej, po prostu rzeczywistość warunkuje pewne rzeczy i zachowania. W serialu jest dużo prościej – jest scenariusz i nie ma żadnego zaskoczenia. Nasz serial powstał z myślą o tym, by pokazać realną pracę policjantów, dzięki której zatrzymuje się przestępców. Mam nadzieję, że jest to na plus dla Policji. Na początku ludzie traktowali to wszystko bardzo serio. Zaczepiali nas na ulicy i pytali, czy operatorzy z kamerami biegają za nami po ulicach, kiedy my ścigamy przestępców. Więc siłą rzeczy musiało to być odbierane, jakby działo się naprawdę. Taki zresztą był zamysł serialu. Ja jednak nigdy nie podpiszę się pod tym, że tak dzieje się naprawdę. Wiele razy toczyliśmy boje z reżyserami, scenarzystami o to, że tak nie może być, że opisana sytuacja jest absurdalna.

Czy w ogóle można w serialu oddać wiernie realia pracy policyjnej?

Przede wszystkim same seriale kryminalne są bardzo różne. Tak naprawdę bardzo trudno jest pokazać taką prawdziwą pracę Policji, według mnie nie jest to możliwe. Wiele spraw jest okrytych tajemnicą, o wielu rzeczach się nie mówi, są rzeczy, których nie można pokazać, wiele, których po prostu nie należy pokazywać na ekranie. Nie jest się w stanie stworzyć serialu, który w 100 procentach odda realia tej pracy. Są wyjątki - Andrzej Grabowski w Pitbullu stworzył świetną kreację, rewelacyjnie wcielił się w rolę policjanta. Ale dla aktora wykreowanie policjanta, który będzie naturalny, realny i przekonujący, to trudne zadanie. Policjantowi jest łatwiej, bo ma policyjne nawyki, takie jak chociażby prawidłowe trzymanie broni.

Jako policjant raczej chronił Pan swój wizerunek. Jak dziś Pan radzi sobie z popularnością?

Tak, ze względu na pracę starałem się być osobą anonimową, a w pewnym momencie całkowicie odsłoniłem twarz, stałem się rozpoznawany. Na pewno pozbawiło mnie to części prywatności. Jak sama pani widziała ludzie reagują pozytywnie (podczas naszej rozmowy Pana Sebastiana zaczepiła kobieta, która wygłosiła kilka sympatycznych uwag o serialu i moim rozmówcy – J.S.). Niemniej jednak popularność ma też drugą, mniej sympatyczną stronę. Ostatnio na portalach społecznościowych znalazłem swoje profile, chociaż nigdy takich nie zakładałem. Najzwyczajniej ktoś się pode mnie podszywa. Z tego co wiem moi koledzy z serialu mają podobny problem. Podkreślam więc, że jest tylko jedna oficjalna strona serialu i tam są informacje o nas. Na szczęście, przynajmniej w moim przypadku, więcej jest tych pozytywnych aspektów popularności – dowodów sympatii, ciepłych słów czy zwyczajnie przyjaznych pozdrowień.

Dziękuję za rozmowę.
 

Rozmawiała Justyna Stachniewicz

 

Sebastian Wątroba

Sebastian Wątroba

  • ur. lipiec 1973 r., Chrzanów
  • wykształcenie wyższe - magister resocjalizacji, absolwent Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach
  • żonaty, dwóch synów Antoś (1 rok) i Krzysztof (17 lat z pierwszego małżeństwa)
  • hobby: motocykle, sport (piłka nożna, narty, pływanie,) podróże
Powrót na górę strony