Zareagowali natychmiast
Każdego dnia policjanci ratują komuś życie. Nie co dzień jednak o tym słychać. W pierwszych dwóch tygodniach marca media niemal codziennie informowały o ratowniczych sukcesach policjantów.
Post. Witold Młot 1 marca br. w Przemyślu uratował życie dwóch chłopców, tonących w Sanie.
13-letni Jakub i jego o rok młodszy kuzyn, Mateusz, w rejonie ul. Wybrzeże i Jana Pawła II weszli na pokrytą taflą lodu rzekę. Nagle pod jednym z nich załamała się kra. Chłopiec wpadł do wody. Drugi, chcąc ratować kuzyna, również znalazł się w lodowatej toni. Wydarzenie widział mężczyzna (z powodu podeszłego wieku nie był w stanie interweniować), który zaczął wzywać pomocy. Jego krzyk usłyszał post. Witold Młot. Mieszka w pobliżu Sanu, był po służbie i akurat szedł na parking. Policjant natychmiast pobiegł nad rzekę, gdzie w odległości czterech metrów od brzegu zauważył chłopca zanurzonego po szyję w wodzie, trzymającego się kry. Ruszył na ratunek. Leżąc na krze, doczołgał się do tonącego i wyciągnął go z wody. Chłopak krzyczał, żeby ratować również jego kuzyna. Okazało się, że nurt rzeki poniósł go około 100 metrów dalej od miejsca, gdzie załamał się lód. Policjant widział tylko jego wystającą z wody głowę i ręce, resztkami sił trzymał się kry. Witold Młot, znowu czołgając się po krze, dotarł do tonącego, a następnie wyciągnął go z wody.
Chłopcy, zziębnięci i przemoczeni, trafili do szpitala. Na szczęście poza powierzchownymi otarciami nie odnieśli żadnych obrażeń.
Czyn policjanta spotkał się z uznaniem ze strony kolegów z pracy, przełożonych i władz samorządowych Przemyśla.
Witold Młot ma 28 lat. Do Policji przyjęty został w lipcu 2011 r., od 9 stycznia br. pełni służbę w Wydziale Wywiadowczo Interwencyjnym KMP w Przemyślu. Jest kawalerem.
Podkom. Marek Śliwiński 8 marca br. w Krośnie uratował niespełna trzyletniego chłopca, który zakrztusił się cukierkiem.
Około godz. 14.40 pod 997 zadzwoniła mieszkanka Iwonicza, która wołała Ratujcie, dusi się dziecko. Telefon odebrał dyżurny podkom. Marek Śliwiński.
– Dziecku należało udzielić natychmiastowej pomocy, zanim na miejsce zdarzenia dojedzie karetka pogotowia, może być już za późno – mówi policjant. Instruował kobietę telefonicznie, jakie czynności wykonać, by przywrócić dziecku oddech, ona zaś przekazywała wskazówki ojcu dziecka, który bezpośrednio prowadził akcję ratowniczą.
– Cały czas miałem przed oczyma swojego synka Kubusia, który jest w wieku tego chłopczyka – wspomina Marek Śliwiński.
Po kilku chwilach dziecko odzyskało oddech. Policjant do przyjazdu karetki nie rozłączał się z jego rodzicami, wspierał ich. Mama trzylatka sądziła, że rozmawia z lekarzem, wydawało jej się, że zadzwoniła pod 999.
Jakieś dwadzieścia minut później Marek Śliwiński odebrał telefon od mężczyzny, który poinformował, że jego znajomy leży nieprzytomny w swym mieszkaniu. Funkcjonariusz kazał mu pootwierać okna, by dotlenić poszkodowanego. Po chwili rozmówca ponownie zatelefonował – okazało się, że w mieszkaniu znajduje się również nieprzytomna kobieta. Było to rodzeństwo, które zatruło się tlenkiem węgla. Pogotowie, które wezwał dyżurny, przyjechało bardzo szybko. Zostali uratowani.
– Policjanci zasad udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej uczą się podczas różnego rodzaju szkoleń i kursów – mówi Marek Śliwiński. – Mnie najwięcej dały zajęcia w WSPol. w Szczytnie, gdzie są prowadzone na rzeczywiście wysokim poziomie, przez osoby zajmujące się zawodowo ratownictwem.
Podkom. Marek Śliwiński od 16 lat służy w Policji. Ma żonę Agatę, 10-letnią córkę Natalkę i 3-letniego syna Kubusia.
Mł. asp. Rafał Karasiński 8 marca br. w Opocznie uratował półtorarocznego chłopczyka, który przestał oddychać.
O godz. 11.50 zastępca dyżurnego opoczyńskiej KPP odebrał telefon od przerażonej kobiety – jej synek Igor przestał oddychać. Mł. asp. Rafał Karasiński instruował, jak przeprowadzić resuscytację, którą wykonywał ojciec dziecka. Po kilku chwilach kobieta przekazała, że dziecko oddycha samodzielnie. Policjant jednak nie skończył rozmowy, do czasu przyjazdu ekipy ratowniczej (którą wcześniej wezwał) nieustannie przypominał o konieczności kontrolowania oddechu chłopca. Karetka zabrała malucha do szpitala, już czuje się dobrze.
Mł. asp. Rafał Karasiński w Policji służy od 12 lat. Pracuje w Zespole ds. Nieletnich i Patologii. Jest żonaty, ma troje dzieci. Zanim został policjantem, był ratownikiem medycznym, pracował w pogotowiu ratunkowym.
Asp. Radosław Rudzki 10 marca br. w Opocznie uratował życie półtorarocznej dziewczynce, która nagle straciła oddech.
Dwa dni po tym, jak asp. Rafał Karasiński uratował Igora, do KPP w Opocznie zadzwoniła mama półtorarocznej dziewczynki – dziecko nagle przestało oddychać. Tym razem telefon odebrał asp. Radosław Rudzki, pełniący obowiązki zastępcy oficera dyżurnego. Po uzyskaniu od kobiety niezbędnych informacji, instruował ją przez telefon, jak prowadzić reanimację. Policjant wezwał też pogotowie ratunkowe. Zanim karetka dojechała na miejsce, dziewczynka odzyskała funkcje życiowe.
Asp. Radosław Rudzki w Policji służy od 21 lat.
– Wszyscy podziwiamy obu kolegów – mówi mł. asp. Barbara Stępień, rzecznik prasowy KPP w Opocznie. – To profesjonaliści, którzy w każdej sytuacji potrafią zachować zimną krew, a jednocześnie nie brak im empatii. Cieszymy się, że są z nami.
St. sierż. Dominik Kasoń z Krakowa był pasażerem jednego z pociągów, które 3 marca ok. godz. 21 zderzyły się pod Szczekocinami. Jeszcze przed przybyciem służb ratowniczych pomagał ofiarom katastrofy.
Wracał z żoną z Warszawy do Krakowa, gdzie mieszkają. Byli w drugim wagonie, on czytał książkę, ona słuchała muzyki. W pewnym momencie ocknął się na podłodze. Zewsząd słychać było krzyki, jęki, płacz, wołanie o pomoc. Kiedy zorientował się, że doszło do czołowego zderzenia pociągów, połączył się z dyżurnym KPP w Zawierciu. Ponieważ nie orientował się, w jakiej miejscowości wydarzyła się katastrofa, poprosił, aby ustalił ją na podstawie logowania jego telefonu. Poinformował też, żeby wstrzymać inne pociągi, gdyż zerwana została trakcja elektryczna.
– Dyżurny z Zawiercia działał bardzo profesjonalnie, jestem pełen uznania – mówi Dominik Kasoń.
Zanim przybyły wyspecjalizowane służby, pan Dominik organizował akcję ratowniczą, sam też wyciągał z wagonów i wynosił rannych na zewnątrz.
– Każdy z pasażerów, który mógł poruszać się samodzielnie, starał się pomóc rannym – mówi policjant.
Przełożeni docenili go. Małopolski komendant wojewódzki osobiście przekazał mu podziękowanie za jego postawę.
St. sierż. Kasoń nie uważa jednak, że robił coś wyjątkowego: – Jestem policjantem, moim obowiązkiem jest ratować życie ludzkie – mówi.
Dominik Kasoń ma 37 lat, policjantem jest od pięciu lat, w IV Komisariacie Policji KMP w Krakowie pełni służbę patrolowo interwencyjną.
(źródło: "Policja 997" / mg)