Porwanie, którego nie było
Policjanci z Komisariatu Kolejowego Policji Poznań Główny, po blisko półrocznym śledztwie, rozwikłali zagadkę uprowadzenia 43-letniego mężczyzny. Okazało się, że żadnego porwania nie było, a rzekomo pokrzywdzony stał się podejrzanym.
Policjanci z Komisariatu Kolejowego Policji Poznań Główny, po blisko półrocznym śledztwie, rozwikłali zagadkę uprowadzenia 43-letniego mężczyzny. Okazało się, że żadnego porwania nie było, a rzekomo pokrzywdzony stał się podejrzanym.
Wszystko zaczęło się w nocy 22 lutego br. 43-letni Roman W. zawiadomił funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego w Radomiu, że został uprowadzony z terenu Dworca Kolejowego w Poznaniu przez nieznanych mu mężczyzn. Następnie miał zostać przewieziony do opuszczonego budynku poza miastem, a po kilku dniach wywieziony w bagażniku do lasu. Tam dostał do ręki łopatę i został zmuszony do wykopania dołu o głębokości 1,5 metra. Później sprawcy zabrali mu pieniądze i wszystkie inne rzeczy. Zagrozili, że "załatwią go". Kilka dni później Roman W. - jak zeznał - został wypuszczony przez porywaczy. Do domu wrócił autostopem. . Pamiętał , że porywacze byli ubrani w czarne dresy i poruszali się samochodem terenowym.
Policjanci z Poznania sprawdzili wszystkie wątki w tej sprawie. Okazało się, że 43-latek, na stałe mieszkający w Niemczech, wymyślił całą historię o uprowadzeniu. Załatwiał sprawy urzędowe w Polsce. Jednak zamiast wrócić do Niemiec natychmiast po uporaniu się ze swoimi problemami, postanowił kilkanaście dni spędzić na zabawie, o czym nie chciał informować rodziny i pracodawcy.
Za składanie fałszywych zeznań grozi mu teraz kara pozbawienia wolności do lat 3.