Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Mamy w szeregach mistrzynię ortografii

Data publikacji 24.09.2012

Bernadetta Szaran z Zespół Funduszy Pomocowych KWP zs. W Radomiu zajęła trzecie miejsce w tegorocznym otwartym konkursie o tytuł Radomskiego Mistrza Polskiej Ortografii 2012. To już kolejny sukces naszej koleżanki. Dwa lat temu została zwyciężczynią konkursu.

Jury pod przewodnictwem profesora Andrzeja Markowskiego, przewodniczącego Rady Języka Polskiego PAN, wybrało spośród 133 osób piszących "radomską klasówkę" sześcioro tych, którzy popełnili najmniej błędów. Z całej tej grupy trzecie miejsce zajęła Bernadetta Szaran z Zespół Funduszy Pomocowych mazowieckiej KWP. Dyktando wygrała  Elżbieta Pijanowska - mistrzyni z 2006 roku.

Warto podkreślić, że to kolejny „ortograficzny” sukces pani Bernadetty. Tytuł najlepiej piszącej dyktando wywalczyła dwa lata temu. Wtedy pokonała prawie 200 osób.  Ci, którzy chcieliby w domowych pieleszach sprawdzić, z czym musieli poradzić sobie mistrzowie ortografii, zamieszczamy tekst tegorocznego dyktanda.

Dawno temu w Radomskiem

Maurycy wszedł do pokoju, gdzie już poniekąd zniecierpliwiona czekała nań ciotka Eufrozyna, a stuku-puku jej  hebanowej laseczki pobrzmiewało w takt  słów. - Słuchaj no, obieżyświacie i hałaburdo niecny, po wielokroć ci mówiłam, że zhulawszy się po świecie, powinieneś był zostać wreszcie, choćby na półpoście, u nas. - Oj, cioteczko nierodzona, zostanę, ale będę nie za długo, tak ze dwa tygodnie, bo potem wielkanocne już przyjdą święta i zwarzyłbym wam humor swoją nachalnością i natręctwem. - Ale, święta nie święta, dopiero poniewczasie zrozumiesz, że rodzina, nawet nie najbliższa, lepsza jest niż ta twoja nieradomska i co nieco podejrzana dwudziestkapiątka, z którą, chyba rad nierad, podróżujesz, a która co najrychlej bez wątpienia w tarapaty cię wpędzi. - Gdzieżby tam, ciotuniu, już niezadługo sama się przekonasz, że ci moi pół-Metysi, chociaż to nie Polacy, lecz tubylcy z Wyspy Wielkanocnej, nieźle zaaklimatyzowali się na południowym Mazowszu.

- Klituś-bajduś, półprzyszywany siostrzeńcze! Już przecież jasno widzę, że zaczynają nie dojadać i nie dosypiać. Wkrótce na pewno będą niedomagać, a poniektórzy mogą i niedowidzieć, i niedosłyszeć. Z resztą też będzie nie najlepiej, bo przecież nie znajdą tu tych wpółdojrzałych bulwocebul, których mają u siebie w bród, by się nimi kurować, gdy czują się nieswoi w niedomaganiach i quasi-chorobach, na które co i rusz zapadają w nie swoich krainach. - I gdzież to widzisz zagrożenie? Żadne z nich nie jest lekkomyślne ani tym bardziej lekko ranne. - A  spójrzże na ich niewiasty. Jakimiż głosami już one śpiewają? Żadnego mezzosopranu nie usłyszałbyś, choćbyś nie wiem jak słuch natężał. Same kontralty – nawet wonczas, gdy śpiewają w tonacji c-moll te swoje niby-songi zadurzonych półdziewic!

- Toż taka ich natura, cioteczko! A schrypiały śpiew za najpiękniejszy uchodzi i wedle nich hardej dziewoi przystoi. Najniegrzeczniej byłoby to im wypominać… Zasromała się po tych słowach cioteczka i, ni stąd, ni zowąd, suknię zawinąwszy, z pokoju wyszła. „Dalibóg, nie wiem dlaczego” – westchnął Maurycy i powrócił do swojej arcykompanii.

(KWP w Radomiu / mg)

Powrót na górę strony