Kij w wodzie - czyli jak policjantka została mistrzynią wędkarstwa spławikowego
Sierż. Elżbieta Mach-Piwowar na co dzień pełni służbę w II Komisariacie Policji w Opolu w Wydziale Prewencji. Wędkuje od 6-tego roku życia. Srebrna medalistka Mistrzostw Polski Kobiet w Wędkarstwie Spławikowym w 2005 r.
Zajęła 11 miejsce w Mistrzostwach Świata Kobiet w Wędkarstwie Spławikowym, które odbyły się w Portugalii w 2007 r. Drużynowo cztery razy zdobyła Mistrzostwo Polski – złote medale (od 2000 do 2004 r.). W 2000 r. wybrana została na Wędkarza Roku w Polsce, kiedy to uzyskała najlepszy wynik z całego sezonu. W kadrze Polski od 2000 r. nieprzerwanie do dnia dzisiejszego (łącznie jest tam 12 kobiet z całego kraju).
- Kiedy rozpoczęła się Pani wędkarska pasja?
- Swoją historię z wędką rozpoczęłam w Drawnie - byłam wówczas z rodzicami na wczasach. Złowiłam tam swoje pierwsze ryby i po raz pierwszy poczułam fascynację wędkowaniem. Potem mój wujek zapisał mnie do wojskowego koła garnizonowego (obecnie Garnizonowe-Zaodrze). Zaczęła się przygoda z zawodami, pierwsze sukcesy na arenie okręgowej (przyp. aut.: wielokrotna Mistrzyni Okręgu Opolskiego). Od 1997 roku zaczęłam zwiedzać Polskę, ścierając się z najlepszymi.
- Pani największe sukcesy to…
- Pierwszy sukces przyszedł w 2000 r. - brązowy medal Mistrzostw Polski i tytuł Wędkarza Roku, potem powołanie do kadry narodowej. W 2005 r., już w barwach klubu Lorpio, zdobyłam srebro na Mistrzostwach Polski, następnie znowu podium na klubowych Mistrzostwach Polski i dobre miejsca na Grand Prix. W kadrze Polski jestem nieprzerwanie do dnia dzisiejszego. Zaliczyłam kilka startów na Mistrzostwach Świata (Anglia, Chorwacja, Portugalia, Hiszpania, Włochy i Republika Południowej Afryki). W 2009 r. przyszedł kolejny brązowy medal Mistrzostw Polski Kobiet, zaś w 2007 r. zajęłam 11 miejsce w Mistrzostwach Świata Kobiet w Wędkarstwie Spławikowym w Portugalii.
- A czy Pani wykształcenie też związane jest z wodą?
- Z wykształcenia jestem chemikiem. W 2008 r. ukończyłam studia na Uniwersytecie Opolskim, a potem inżynierię środowiska na Politechnice Opolskiej. Do Policji wstąpiłam 3 lata temu – służba w pionie prewencji Komisariatu II Policji.
- Wędkarstwo spławikowe kojarzy się z siedzeniem godzinami nad wodą i patrzeniem na spławik. Czy jest tam jakiś moment wysiłku?
- To nie jest tak, że rozstawiamy krzesełko i czekamy na ryby. Przed zawodami dwie godziny zajmują nam ostre przygotowania. Trzeba rozłożyć cały majdan - siedzisko, kilka wędek, zanęty, przynęty. Kiedy zaczynają się zawody, nieraz jestem już nieźle umordowana. A samo łowienie też nie oznacza tkwienia bez ruchu z wędką w ręce. Zawody polegają na tym, by złowić jak najwięcej kilogramów ryb - obojętnie, czy jedną dużą, czy sto małych. Ale one same nie wskakują do wiaderka.
- Pojawiają się emocje?
- I to jeszcze jakie! Ryba przecież się broni. Pamiętam na zawodach w Bydgoszczy założyłam cieniutką żyłkę, która normalnie nie wytrzymuje większego ciężaru niż pół kilograma. Trafiła mi się ryba 2-kilogramowa. Walczyłam z nią 45 minut i wygrałam zawody. To było moje ryzyko. Gdyby ryba się urwała, spadłabym na koniec kolejki. Cała się trzęsłam po tej walce, nie mogłam utrzymać niczego w rękach.
- Od czego zależy wynik? Jak skutecznie zachęca się ryby, żeby chwyciły przynętę?
- Przed zawodami trenujemy na wskazanym łowisku. Próbujemy zanęty, czyli paszę, różne zapachy - czasem ryba woli karmel, a innym razem wanilię - i przynęty. Ryba bierze wtedy, gdy żeruje, choć nie zawsze ma chęć na jedzenie. Zresztą powodów jest mnóstwo - za zimna woda, zbliżająca się pełnia, spadające ciśnienie. Gdy nas boli głowa, ryby też to odczuwają. Poza tym ryba nie jest tak do końca głupia i raz ukłuta haczykiem, instynktownie trzyma się od niego z daleka. Bywa więc tak, że nad brzegiem siedzi dwustu podekscytowanych wędkarzy, którzy wrzucili do wody równowartość niezłego samochodu, a ryba - jest „zimna i obojętna jak ryba”.
- Co uważa Pani za swoje największe wędkarskie osiągnięcie?
- Niewątpliwie jest nim każdy wyjazd na mistrzostwa świata. Jedzie tam tylko sześć najlepszych dziewczyn w kraju, więc to ogromne wyróżnienie. Do tej pory byłam w Anglii, Portugalii, Hiszpanii, Chorwacji, we Włoszech, ale ta najważniejsza przygoda to zawody w Republice Południowej Afryki w 2010 roku.
- Czy wędkarstwo to jest drogi sport?
- Na rekreacyjne wędkarstwo stać każdego, bo przyzwoitą wędkę z kołowrotkiem można kupić już za 100 zł, ale za to sprzęt zawodniczy jest kosztowny. Samo siedzisko, które nazywamy kombajnem, bo ma mnóstwo szufladek, regulowaną wysokość, wysuwane nóżki, kosztuje ok. 3 tysięcy złotych, a dobra tyczka, czyli wędka, to koszt nawet 6 tysięcy. Natomiast reszta osprzętu - to kolejnych kilka tysięcy. U mnie na przykład oprzyrządowanie zajmuje pół garażu. Gdybym miała go trzymać w mieszkaniu - musiałabym poświęcić cały jeden pokój.
- Ile czasu w roku spędza Pani nad wodą?
- Od kwietnia do połowy października ciężko mi wygospodarować jeden wolny weekend. Pod koniec sezonu zwykle mam dość, ale w lutym już nie mogę doczekać się wiosny.
- Zaraziła pani tym hobby swoją rodzinę?
- Raczej odwrotnie. Wcześniej już łowili moja mama, tata, wujek, dziadek, więc i ja musiałam spróbować. A na pierwszych zawodach od razu złapałam bakcyla. Wędkarstwem interesuje się cała rodzina, nawet mąż zaczął się uczyć wędkowania, chociaż wcześniej nie miał z tym nic wspólnego.
- Pitrasi później Pani swoje „zdobycze”?
- Nie, nie lubię ryb. Wszystko wraca do wody. Największe okazy czasem żegnam buziakiem.
- Czy rodzina w jakiś szczególny sposób wspiera Pani występy wędkarskie?
- Moja rodzina bardzo się angażuje w moje starty - tato jest na każdych zawodach, mama trzyma kciuki, a mąż, który również jest policjantem (SPPP) stara się jeździć ze mną tak często, jak to tylko możliwe. Wspiera mnie i bardzo dopinguje.
- Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
(KWP w Opolu / mj)