Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.

Rowerem nad Morze Czarne

Data publikacji 12.08.2013

Rowerem na Ukrainę. Przez Rumunię i Mołdawię. 1756 przejechanych kilometrów, ponad 94 godziny w siodle. Komisarz Waldemar Nitychoruk, śledczy z komendy miejskiej, kolejny raz spędził urlop na rowerze. Tym razem wybrał się jednośladem aż nad Morze Czarne.

Przejście graniczne w Medyce, kierunek: Lwów. Pierwszy biwak w miejscowości Turka, stolicy ziemi bojkowskiej, na posesji u gościnnego gospodarza. Kolejne dwa dni spędzone na podziwianiu ukraińskiej strefy Karpat i biwakowanie „na dziko”, nad rzekami. A żeby nie było tak łatwo, przez miejscowości Mukaczewo, Hust, Sołotwyno jadą do przejścia granicznego z Rumunią.

Rowerzyści (komisarz podróżował z kolegą z Krakowa) nadkładają drogi i kierują się do miejscowości Sapanta. Warto zwiedzić, bo tu znajduje się tzw. wesoły cmentarz, jedna z większych atrakcji Rumunii. W tym kraju podróżni zwiedzają Maramuresz, słynny z drewnianej zabudowy, docierają do miejscowości Borsa, skąd rozpościera się widok na malownicze Góry Rodniańskie. Po ponad 20-kilometrowym podjeździe zdobywają przełęcz Prislop (1416 m. n. p. m). Potem zjazd złą nawierzchnią w dolinę rzeki Bystriti, która wita odmienną zabudową i krajobrazami. Docierają do miejsca, w którym poprzez spiętrzenie wód Bistriti powstał sztuczny zalew. Tu biwak wśród wędkarzy. Za miejscowością Bicaz docierają do słynnego wąwozu – kanionu wyrzeźbionego przez rzekę. Skalne urwiska sięgają tu blisko 400 metrów wysokości. Fantastyczne widoki, specyficzny mikroklimat, liczne serpentyny o zakrętach po 180 stopni.

Kolejny etap podróży to Mołdawia. Wzdłuż Prutu, przez małe wioski, pola uprawne i nieużytki, potem winnice i teren mocno pofałdowany. Docierają do Vulcanesti, gdzie znajdują nocleg. A następnego dnia zmierzają znów w stronę granicy ukraińskiej i przejeżdżają obok potężnego betonowego obelisku „Kołchoz imienia Ilicza”, po którym zostało tylko trochę rozwalających się budynków... Jadą w stronę miejscowości o egzotycznej nazwie Tatarbunary. Mijają rozległe uprawy. Krajobraz monotonny – kiedyś był tu step. Zaskakują duże odległości między miejscowościami, w jednym przypadku były to aż 34 kilometry.

W kolejnym dniu na horyzoncie rysuje się wreszcie sina kreska. Rowerzyści dojeżdżają do urwiska i u ich stóp, kilkadziesiąt metrów poniżej, rozpościera się wielka woda. Pod dwóch tygodniach walki z upałem, grawitacją, koszmarnymi drogami i własnymi słabościami dojechali nad Morze Czarne.

(KWP w Katowicach / mmw)

Powrót na górę strony