Dzięki niemu żyje
Podkomisarz Marek Gussmann, dyżurny z KPP w Sztumie, słysząc w telefonie krzyk, że umiera dziecko, błyskawicznie zdecydował o podjęciu reanimacji. Mógł to zrobić tylko w jeden dostępny sposób – telefonicznie. Krok po kroku instruował, jak ją przeprowadzić. Dwuipółtygodniowa Wanessa odzyskała przytomność, zanim przyjechało pogotowie ratunkowe.
– Nigdy nie zapomnimy tego, co zrobił – mówią rodzice dziewczynki, Wioleta i Krystian Marczakowie. – Uratował życie naszemu dziecku, zawsze będziemy mu wdzięczni.
NAJWAŻNIEJSZE CZTERY MINUTY
27 lutego br. wracali ze Sztumu, z Urzędu Stanu Cywilnego. Zabrali się samochodem z sąsiadami. Byli już w Gościszewie, blisko domu, gdy dziewczynka, którą mama karmiła piersią, zachłysnęła się pokarmem.
– Z nosa leciała jej krew wraz z mlekiem, przestała oddychać, zaczęła sinieć – opowiadają. Rodzice wpadli w panikę, sąsiadka, Barbara Raczyńska, zadzwoniła pod 112.
– Płuca zalane płynem przestają pracować i nie dostarczają tlenu do mózgu – mówi podkom. Marek Gussmann. – Jeśli trwa to dłużej niż cztery minuty, dochodzi do jego uszkodzenia, a człowiek, nawet jeśli przeżyje, może zostać rośliną.
Podkom. Gussmann, który odebrał telefon w dyżurce sztumskiej komendy, najpierw zawiadomił pogotowie ratunkowe, a następnie z telefonu komórkowego zadzwonił do osoby, która zgłosiła zdarzenie. Spokojnym, opanowanym głosem mówił, jakie czynności należy wykonywać, a sąsiadka przekazywała jego polecenia mamie dziecka, która prowadziła bezpośrednią akcję reanimacyjną.
– Pan policjant na pewno ją uratuje – uspokajała przerażonych rodziców.
W trakcie resuscytacji dziecka do policjanta dzwonił dyspozytor pogotowia ratunkowego, pytając, jak dojechać do miejsca zdarzenia, gdyż załoga karetki nie może trafić. Pan Marek, z drugiego telefonu, tłumaczył, jak należy tam dotrzeć.
Zespół medyczny pojawił się, gdy Wanessa już oddychała. Podano jej tlen i zawieziono do szpitala w Sztumie. Tego samego dnia dziewczynkę przetransportowano do Gdańska – najpierw do szpitala wojewódzkiego, a następnie do szpitala dziecięcego przy ul. Polanki, gdzie umieszczono ją na OIOM ie. Jej stan jest ciężki, ma zapalenie płuc, będące wynikiem zachłyśnięcia.
Personel szpitala, który fachowo i z oddaniem zajmuje się maleństwem, jest pełen wiary, że dziewczynka wyjdzie z choroby.
POZYCJA WŁAŚCIWA
Wanessa nie jest pierwszą osobą, której Marek Gussmann uratował życie. W Malborku, gdzie swego czasu służył, razem z partnerem wezwani zostali do mężczyzny, który się powiesił. Policjant przeciął pętlę i wtedy wyczuł słaby oddech. Podjął reanimację, która niedoszłemu wisielcowi uratowała życie.
2 marca br. w Starostwie Powiatowym w Sztumie nagle upadł mężczyzna, z ust i nosa buchnęła mu krew, stracił przytomność. Osoba, która dzwoniła pod 112, błagała o pomoc. Marek Gussmann, który pełnił właśnie służbę, poinstruował ją, żeby poszkodowanego natychmiast ułożyć na boku, w tzw. pozycji bezpiecznej. Dalszą akcję ratowniczą podjął wezwany przez Gussmanna zespół medyczny.
– Dwa lata temu na placu Wolności w Sztumie zmarł siedemnastoletni chłopiec – opowiada policjant. – Był z kolegami, wracali z dyskoteki. Sekcja zwłok wykazała, że zachłysnął się wymiocinami. Gdyby został ułożony w pozycji bocznej, na pewno nie doszłoby do tragedii. Niestety, nasze społeczeństwo jeszcze nie bardzo wie, jak udzielić pierwszej pomocy przedmedycznej.
ON TEŻ OTARŁ SIĘ O ŚMIERĆ
Marek Gussmann ma 41 lat, pochodzi z Dzierzgonia, gdzie obecnie mieszka z żoną i córkami, 18-letnią Alicją i 16-letnią Kingą. Do Policji wstąpił, gdy miał 20 lat. Służył w OPP w KWP w Olsztynie, a następnie w KWP w Gdańsku. Potem trafił do KPP w Malborku, do Wydziału Prewencji. W KPP w Sztumie służy od 10 lat, m.in. dowodził ogniwem potrolowo interwencyjnym. Teraz jest dyżurnym.
– Większość swego zawodowego życia spędziłem, szlifując bruki – śmieje się. – I wcale tego nie żałuję. Zawód policjanta poznałem od podstaw, byłem w różnych, często dramatycznych sytuacjach.
Sam dwa razy otarł się o śmierć. Pierwszy raz w 1991 r., w olsztyńskim oddziale prewencji, gdy jeden z policjantów, myśląc, że magazynek w jego broni jest pusty, pociągnął za spust. Kula przeszła po ramieniu pana Marka, po czym przeszyła na wylot idącego przed nim kolegę, też policjanta, który zginął na miejscu.
Trzy lata po tym zdarzeniu został ciężko ranny w wypadku drogowym. Był w służbowej nysie, która przewoziła policjantów z Gdyni do Gdańska. Nagle urwał się wał, samochód zaczął koziołkować, a on wypadł na zewnątrz. Miał potłuczone ręce, nogi (do dziś pozostały ślady), wstrząśnienie mózgu.
– Gdyby nie szybka pomoc medyczna, nie wiadomo, jak by się to skończyło – mówi Marek Gussmann.
NAJLEPIEJ JAK POTRAFISZ
Uważa, że ciągle należy się dokształcać. Skończył stacjonarne kursy: w Szkole Policji w Słupsku podoficerski i aspirancki oraz oficerski w WSPol. w Szczytnie. Jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Wyznaje zasadę, że jeśli człowiek podejmie się jakiegoś zadania, powinien wykonać je najlepiej jak potrafi. Obojętnie, czy wiąże się ono z pracą, nauką czy innymi dziedzinami.
Prywatnie jego pasją są motocykle. Pierwszym jednośladem był junak, którego sam złożył, gdy miał kilkanaście lat. Po kilku latach sprzedał go i do dziś tego żałuje.
Teraz ma trzy motocykle. Yamahą royal star venture o pojemności 1300 ccm, w ub.r., w ciągu pięciu dni, przebył 3500 kilometrów, m.in. był na zlocie w Bieszczadach, w Tatrach, w Pradze. W wyprawie, jak zresztą od wielu lat, towarzyszyła mu żona. Niedawno kupił radziecki motocykl militarny (z koszem) z 1956 r., który remontuje. Hondą CBR jeździ córka Alicja, która chce studiować w szkole wojskowej.
Jego ulubionym samochodem jest natomiast trabant z 1978 r., którego też sam wyremontował oraz polakierował na czarno. Przyjeżdża nim do pracy, ale tylko wtedy, gdy jest ładna pogoda.
– Zimą szkoda go używać – tłumaczy z uśmiechem.
NIE JESTEM BOHATEREM
Kiedy maleńka Wanessa była już bezpieczna w szpitalu, jej tata zadzwonił do policjanta, żeby podziękować. Podkomisarz Marek Gussmann nie uważa się jednak za bohatera.
– Każdy policjant na moim miejscu postąpiłby tak samo – zapewniał dziennikarzy, którzy zaczęli przyjeżdżać do Sztumu na wieść o postawie policjanta. Media zawiadomiła st. sierż. Karolina Gastoł Zawicka, oficer prasowy sztumskiej KPP, która była świadkiem telefonicznej akcji ratunkowej przeprowadzonej przez Marka Gussmanna.
– Jestem dumny z jego zachowania – mówi insp. Maciej Szulc, komendant powiatowy Policji w Sztumie.
(Grażyna Bartuszek, zdj. Andrzej Mitura / mg)